Historia wejścia Tomka na Rysy

Tę historię pewnie już słyszeliście – ale dziś poznacie jej drugie dno. ☺
Był rok 2015. Tej nocy biwakowałam w kosodrzewinie, nad taflą Morskiego Oka, w której głąb docierał właśnie budzący się czar świtu. Woda spokojnie, bezszelestnie falowała i mieniła się światłem jasnego księżyca. Od Szczytów Mięguszowieckich przez całą noc schodził rząd czołówek. Być może były to ćwiczenia TOPR. Ciężko było skupić się na zaśnięciu, rozkoszując otwarte oczy tak spokojnym i bliskim widokiem ukochanych Tatr.


Gdy tylko niebo zaczęło się rozjaśniać, rozchyliłam śpiwór, złożyłam karimatę i zostawiając co nie potrzebniejszy sprzęt, przytuptałam pod schronisko, by zaparzyć herbatę i rozprostować  nieco nogi. Poprzedniego dnia zajrzałam na Mięguszowiecką Przełęcz pod Chłopkiem i przyznam, że niezle się tym razem zmachałam. Może to ten upadł… a może po prostu miałam kiepski dzień.
Leniwie pławiąc oczy w szczytach gór i dopijając ostatni łyk herbaty o poranku, postanowiłam na rozruch w ramach resetu przejść się na Rysy. Na początku ból kontuzjowanej poprzedniego dnia nogi mi nie dokuczał, więc poruszałam się szybko. Dodatkowym atutem zdawał się fakt chłodniejszego powietrza, pachnącego jeszcze nocą. Niedługo dotarłam pod słynny głaz i napawałam się widokiem na Morskie Oko i Czarny Staw.

Właśnie nieopodal głazu spotkałam czarnowłosego, krępego mężczyznę. Stał na kamieniach, kurczowo się ich trzymając rękoma a jego oczy rysowały istne przerażenie. Mijając go, uśmiechnęłam się i rzuciłam: ”Dalej, dalej! Idziemy! Nie poddajemy się.” Wówczas usłyszałam : ”Boję się. To nie dla mnie. Zostawili mnie.” Tomek – bo tak przedstawił się mężczyzna, przyznał, że w Tatrach jest dopiero drugi raz w życiu i nie wybrał się w nie sam, a z dwójką towarzyszy, którzy pomijając fakt ich bliskich relacji, zostawili go w miejscu, które ocenili za bezpieczne i ruszyli sami w kierunku szczytu, gdyż on nie dawał rady iść ich tempem z uwagi na silny lęk ekspozycji i słabszą kondycję.
Tomek był przerażony samą myślą samotnego schodzenia w dół. Trzęsły mu się nogi. Nie miał przy sobie odpowiedniej ilości napojów, ani batona energetycznego.
Zaproponowałam dwa rozwiązania: Mogę pomóc mu zejść do schroniska w Morskim Oku albo zabrać go na górę, przy czym, jeśli poczuje w jakimś miejscu, że lęk przerasta jego możliwości, zawrócić razem z nim w dół.
Tomek po chwili namysłu uśmiechnął się i powiedział: ”Spróbujmy.”  Początki były trudne, gdyż oswajanie się z zwiększającą przepaścią powodowało jego kurczowe trzymanie się skały i powolne poruszanie a czasem nieco histeryczne powtarzanie ”Co ja tu robię?”. Starałam się odwrócić jego uwagę od problemu, opowiadając mu o swoich początkach przygód górskich i ciekawostkach związanych z przyrodą ożywioną.Dzień był długi. Mieliśmy sporo czasu.
Niestety w miarę jego upływu, kontuzja nogi coraz bardziej dawała mi się we znaki i dość mocno spowalniała, co wyrównało nasze szanse wejścia.
Robiliśmy częste postoje. Tomek dostał coś słodkiego na zagrychę, popił i powoli ruszaliśmy dalej. Oswajał się z łańcuchami. Walczył bardzo dzielnie. Wielu ludzi zaczęło mu kibicować. Dostał więc sporą dawkę motywacji. W trakcie podejścia dołączył do nas Marcin, zaprawiony w bojach, jednak akurat przeżywał kryzys kiepskiego dnia i odzywała się w nim potrzeba dołączenia do kogoś. Od tej pory wchodziliśmy w trójkę. .
Tomek na szczycie Rysy stanął jako pierwszy. Triumfalnie rozłożył ramiona i śmiał się pod wpływem opadających emocji. Ów widok był dla mnie rzeczą bezcenną. Patrzyliśmy z Marcinem na ten zaskakujący widok i przybijając sobie porozumiewawczą ”piątkę”, dosiedliśmy się do niego. Stwierdził, że przełamał właśnie swoją słabość i lęk już go nie paraliżuje tak, jak wcześniej – chociaż też sugerował iż jest to ostatnie szaleństwo, jakie popełnia.

”Przypieczętowanie sukcesu dzisiejszego dnia. Udało się pomóc Tomkowi w spełnieniu marzenia! Dziś po południu z naprawdę dużym, paraliżującym lękiem wysokości, stanął na szczycie.
Z tego miejsca pozdrawiam Marcina, Przemka i Szalonego Pana Tomka!!!!!


:Rysy 2499 m n.p.m – dach Polski – tej zapomnianej, zniszczonej, mokrej od łez….”

Nagle nad Tatrami rozpętała się gwałtowna burza. Oczywistym było, że natychmiast musimy schodzić niżej i zrobić to w miarę sprawnie, zwłaszcza, że na bardzo długim odcinku przytwierdzone są łańcuchy. W takiej sytuacji chyba każdy człowiek zaczyna się bać. Ja niestety nie mogłam sobie pozwolić na uzewnętrznianie niepokoju, gdyż to mogłoby bardzo utrudnić zejście Tomkowi. Obaj z Marcinem spanikowali. Na domiar złego mi coraz bardziej doskwierała kontuzja, więc poruszałam się wolno. Dawno temu, podczas różnego typu wyjść w góry, nauczyłam się trzymać emocje na wodzy, by nie utrudniały mi podejmowania odpowiedniego działania.
Nie mając zbyt dużego w tej sytuacji pola manewru, zaproponowałam, żeby oni ratowali swoje tyłki i schodzili szybciej. Marcin w końcu mógł sprawnie sprowadzić Tomka do doliny Rybiego Potoku, gdzie poczekaliby na mnie w schronisku.
Mężczyzni nie zastanawiając się, ruszyli błyskawicznie w dół i już po chwili straciłam ich z pola widzenia. Burza na szczęście zaczęła przechodzić bokiem, więc nie stresowałam się już tak bardzo. Po pewnym czasie załamała się jednak pogoda i lunęło jak z cebra. W połowie drogi dołączył do mnie Przemek, dziennikarz znad Morza, miłośnik gór, spotkany wcześniej na podejściu i postanowił towarzyszyć mi w dalszej drodze.
Lał potworny deszcz, jednak zejście, mimo śliskiego podłoża nie sprawiało problemów. Im niżej się opuszczaliśmy, tym bardziej moja noga przyzwyczaiła się do bólu i mogłam poruszać się szybciej. Ulewa okazała się być pomocna w odwróceniu mojej uwagi od kłopotu. Cieszyłam się tym deszczem, jak małe dziecko. Całą drogę byłam niezwykle zadowolona z wszystkiego, co mnie spotkało w tym dniu – nawet z tych czarnych włosów ociekających jedną długą strugą deszczu.
W końcu, póznym popołudniem dotarłam do schroniska, gdzie czekał zniecierpliwiony i nieco zaniepokojony Marcin.Tomka nie było.
Mężczyzna wyjaśnił, że tamten był pod wpływem takiej dawki emocji,iż nie zatrzymał się nawet na zaproponowane piwo w Morskim Oku, od razu zbiegając do Palenicy.
Przez moment poczułam się zniesmaczona. Potem jednak nie miałam mu tego za złe, chociaż nie ukrywałam, iż moja propozycja rozdzielenia się wynikała wyłącznie z troski o ich bezpieczeństwo. Jestem tylko kobietą. Boję się. Czasem cholernie się boję.
Po dłuższej pogawędce i smacznym popasie z Przemkiem i Marcinem, wyjrzałam na zewnątrz. Wokół zapadał zmrok. Musieliśmy schodzić. Przy Wodogrzmotach rozdzieliliśmy się; Marcin zszedł na Palenicę, a my skręciliśmy do schroniska w Dolinie Roztoki.
Pamiątkowe zdjęcie z Przemem

Rano spotkaliśmy się na jadalni, pogawędziliśmy, dopiliśmy kawę z mleczkiem i ruszyliśmy w dół.

Gdy dotarłam do domu, przespałam się i następnego dnia uruchomiłam internet, by sprawdzić aktualne warunki w Tatrach, na moim profilu pojawił się link od znajomego, z zapytaniem, czy artykuł, który wisi w czołówce portalu Tatromaniak.pl. Gdy zobaczyłam tam zdjęcie Tomka, wytrzeszczyłam szeroko oczy i o razu zajęłam się lekturą.

Artykuł – http://tatromaniak.pl/aktualnosci/c/bez-niej-nie-wszedlbym-na-rysy-tomek-probuje-odnalezc-justyne

Zdziwiona publikacją, nie bardzo wiedziałam, co powinnam zrobić. Po tym artykule Tomek nie miał większych trudności ze znalezieniem mojego profilu w sieci.  Przeprosił za zaistniałą sytuację, w wyniku jakiej spanikował przez brak wcześniejszego doświadczenia w terenie górskim.

Dzięki temu wyjściu odczułam, jak wiele znaczą ludzkie marzenia. W środowisku górskim istnieje bardzo nieprzyjemna tendencja do tłamszenia ludzi, nie posiadających doświadczenia a pragnących od czegoś zacząć. Któż z nas nie marzył kiedyś o wejściu na jakiś szczyt, skoku ze spadochronem czy ekscytującej podróży? Niestety niektórzy, zamiast pomóc tym,co są u podstawy swojej przygody, wesprzeć, zmotywować i podzielić się własnym doświadczeniem, krytykują i osądzają, zapominając, że oni też kiedyś byli w dokładnie tym samym położeniu.

Tomek – osoba dotąd żyjąca w rutynie życia: praca, dom, praca, dom – nagle miał szansę rozejrzeć się dokoła i zobaczyć prawdziwe piękno przyrody. Miał szansę przełamać bariery swojego lęku, co stanowi potężne wyzwanie dla ludzi, prowadzących stały i bezpieczny tryb życia. Jego spojrzenie na świat diametralnie zmieniło się w ciągu jednego dnia.

Fakt, że popełnił wiele błędów w przygotowaniu się i zle dobrał towarzyszy lub choćby miejsce, w które się wybrał, jednak ów błąd chętniej przypisałabym jego doświadczonym już znajomym i ich nagannej postawie.
Zostawili go, mimo lęku w poruszaniu się po eksponowanym terenie i braku doświadczenia. Zostawili tylko dlatego, że nie potrafił im dorównać; bo oni, wprawieni góromaniacy. Prawdziwy turysta charakteryzuje się wyobraznią, wyczuciem, zrozumieniem, pomocą, umiejętnościami poprawnej oceny sytuacji. Zdobyli Rysy bez Tomka – czy mieli z tego wyjścia satysfakcję?

Z przykrością czytałam setki komentarzy na forach górskich – komentarzy komplementujących moją, jakby nie było dość oczywistą postawę, a ogromnie krytykujących zachowanie Tomka.
Ludzie wyrażali swoje współczucie z powodu pomocy człowiekowi, który zostawił mnie w kryzysowej sytuacji. Próbowali nawet w blasku jego błędu wywyższać swoje predyspozycje górskie.

Pozwolę sobie i ja na krótki komentarz, sprostowujący:
Obecność Tomka i Marcina za wiele by mi nie pomogła. Niepotrzebnie naraziłoby to osobę mającą lęk wysokości na panikę, która z pewnością w tamtej chwili nie odniosłaby korzyści.
Owszem, bałam się – bo któż nie bałby się burzy na najbardziej okutym w łańcuchy szczycie?
Jednak, czy jest to powód do osądzania sytuacji z ciepłych kanap, przez szybkę monitora? Czy jest to powód, by krytykować publicznie i poniżać Tomka, który zwyczajnie miał prawo się wystraszyć?
Być może czytelnicy nie zmierzyli się nigdy z lękiem wysokości lub nie mieli do czynienia z osobą, która taki posiada. Może nawet nigdy nie popełnili błędów. Nie wiem.
Jednak  ja wspominam swoje początki w górach i doskonale zdaję sobie sprawę, jak wiele niedociągnięć wynika z zwyczajnego strachu.
Uważam, że ludziom, którzy nie mają pojęcia, w jaki sposób przygotować się w góry, należy po prostu pomóc, zamiast zamykać się w swoim hermetycznym świecie doskonałości.

Postanowiłam opisać tę sytuację z mojej perspektywy, by wskazać, że góry – nawet w wymiarze trekkingowym – to nie jest miejsce, które zawsze wybacza błędy i zachęcić tym samym osoby, które dopiero zaczynają je odkrywać, by korzystały z doświadczenia innych ludzi i nie wybierały się w teren eksponowany bez odpowiedniego wcześniejszego przygotowania pod względem fizycznym i psychicznym.
Zachęcam również do logistycznego planowania tras i dobierania odpowiednich i odpowiedzialnych towarzyszy. Czasem zwykły trekking jest bardziej niebezpieczną zabawą, niż sama wspinaczka, a to dlatego, że wymaga mniej skupienia i umiejętności. Dlatego, kochani, wychodzcie w góry mądrze! Nie musicie być od razu honornymi zdobywcami. Góry mają żyć w was. To jedyna recepta na właściwie ukierunkowanie się i rozwinięcie swojej pasji, bądz pózniejsze rozpoczęcie przygody ze wspinaniem.

Tamten wyjątkowy dzień pomógł mi docenić własne życie, które wcześniej popędzane ciągłymi oczekiwaniami i ambicjami, wydawało mi się wciąż zbyt niedoskonałe. Obserwując nieznajomego, szczęśliwego człowieka na szczycie Rysy, zrozumiałam, że mam nadal dwie ręce, dwie nogi, odwagę, samozaparcie, chęci, zdolność wykorzystywania życia w jego najobfitszej formie.

Doszłam do wniosku, że wszelkie klęski życiowe przeobrazić można w sukces. Pomogło mi to w wielu aspektach życia.
Doceniłam sposobność bywania w miejscu, które kocham i to, że z łatwością mogę realizować swoją pasję, podczas, gdy przecież dla wielu ludzi wyjście na szczyt górski może stanowić wyzwanie życia. O tym się nie mówi głośno… ale tak jest. Często nie doceniamy tego, co mamy.

NIC W ŻYCIU NIE DZIEJE SIĘ BEZ POWODU.
Pewne sytuacje, z których może nawet w danej chwili nie jesteśmy dumni, po czasie okazują się być zródłem dobrych konsekwencji w przyszłości.
Dlatego doceniajmy każdą osobę, spotykaną na naszej drodze, bo jakkolwiek to spotkanie by nie wyglądało; może krótki polot chwili, spojrzenie, wymiana dwóch zdań – to ma sens.

Również owe samotne ruszenie na Rysy w upalny, sierpniowy dzień miało sens.


Rysa Słowacka.

Odważ się ŻYĆ Z PASJĄ i zarażaj tą radością ludzi, których spotykasz na swojej drodze.

PS: WSZELKIE INFORMACJE ODNOŚNIE MOICH DANYCH OSOBOWYCH, KTÓRE POJAWIŁY SIĘ W PRASIE, BĄDZ NA STRONIE UKAZANEGO W SIECI ARTYKUŁU – SĄ NIEPRAWDZIWE.
Był to wynik mojego uogólnienia. Tomek uzyskał ode mnie tylko jedną informację na mój temat podczas tamtej wędrówki, było to moję imię, reszta informacji była fikcyjna, gdyż nie odczułam potrzeby omawiania moich danych osobowych  z nieznajomym (wówczas) Tomkiem. Piszę to sprostowanie, ponieważ wiele osób, znających mnie, pytało, dlaczego w artykule podane są nieprawdziwe dane, jak choćby zaniżony mój wiek, czy inne miejsce zamieszkania.
Wyjaśniając; chronię swoją prywatność, podczas, gdy widzę kogoś pierwszy i być może ostatni raz na oczy. Wybaczcie, tak mam. Dane osobowe warto chronić.

6 Replies to “Historia wejścia Tomka na Rysy”

  1. Masz sporo racji. Ale jest to (przynajmniej w środowisku górskim) trochę spowodowane również presją forum górskich. Tam każdy stara się udowodnić, jak wiele wie o górach, ludzie pokazują zdjęcia i relacje z kapitalnych przejść, dróg i często piszą ''bułka z masłem''. Stąd też ludziom, którzy zaczynają swoją przygodę z turystyką górską wydaje się, że nie może być niebezpiecznie, skoro tylu ludzi w dane miejsce wychodzi. Dlatego trochę bronię w swoim artykule choćby Tomka – bo wiem, że gdyby nie jego bezwzględne zaufanie wobec doświadczonych towarzyszy, nie zdecydowałby się pewnie na to wyjście. Tyle, że w górach, jak widać, nie można wierzyć w czyjeś doświadczenie. Trzeba niestety przejść przez wszystkie szczeble przygotowania się metodą małych kroków i wówczas ufać swojej wiedzy i swoim możliwościom.

  2. Wydaje mi się, że niektórzy ludzie nigdy nie słyszeli powiedzenia 'mierz siły ponad zamiary'. Takie przypadki jak opisany w Twojej historii da się zaobserwować wszędzie (po górach nie chodzę). Ale zwiedzając rożne miejsca zdarzyło mi się widzieć kompletnie przerażonych i nieprzygotowanych na różne ewentualności turystów (bo przecież nie podróżników…). Ludzie mają tendencje do udowadniania sobie i reszcie świata różnych rzeczy, lubią pokazywać kim nie są i czego nie potrafią, mimo braku wiedzy. I nie dociera do nich, ze warto zaczynać od małych kroków zamiast rzucać się an głęboką wodę.

  3. Droga Aniu, jak widać, każdy człowiek ma inne predyspozycje, a lęki potrafią nas bezlitośnie ograniczać. Warto jednak podejmować walkę z ''własnymi demonami''. Dla jednych będzie to zjedzenie egzotycznych potraw, dla innych pająki, dla jeszcze innych wysokość.
    Rysy dla człowieka, który taki lęk posiada, mogą być bardzo trudnym wyzwaniem, zważywszy na ekspozycję towarzyszącą podejściu oraz mocno wysiłkowy fragment rozpoczynający się powyżej Buli pod Rysami.
    Jeśli tylko Twój chłopak nie zraził się, próbujcie oswajać się wpierw z łatwiejszymi szlakami. Już sam kontakt z naturą to niesamowite bogactwo. W górach tak na prawdę szczyt jest najmniej istotny – ważna jest droga jaką nań dojdziemy. Czasem może być to droga długa, ciężka,przełamywana na przestrzeni wielu lat… ale tak samo wartościowa jak te sportowe, osiągane w dobrym tempie i czasie. Liczy się to, co w nas zmienia turystyka górska. 🙂

  4. Ale piękna historia! 🙂

    Kiedyś nie zdawałam sobie sprawy czym jest lęk wysokości czy przestrzenny, dopóki nie zabrałam w Tatry mojego chłopaka… Dziś wiem, że był to błąd, że najpierw powinnam z nim chodzić po niższych górach, a jak w Tatrach to tylko po dolinach (a zbrałam go na Przełęcz Liliowe skąd poszliśmy na Kasprowy – męczarnia dla osoby z lękiem przestrzennym). Na szczęście całkiem się nie zraził do gór i teraz go powoli z nimi oswajam. I marzę, że też kiedyś zdobędziemy Rysy 🙂

  5. Odpowiem w sposób bardzo subiektywny, zważywszy na powyżej opisaną sytuację. W przypadku Tomka były to typowe, kardynalne błędy w przygotowaniu zarówno fizycznym: brak odpowiedniego ubrania, brak odpowiedniej ilości płynów i żywności wysokoenergetycznej, jak i psychicznym: wyjście w teren nieadekwatny do stopnia obycia z ekspozycją. Niestety winę za to ponoszą w dużej mierze jego współtowarzysze, bo to oni zabrali go na Rysy, mając już podstawowe doświadczenie w terenie górskim. Ponoszą więc odpowiedzialność za pozostawienie go na szlaku w sytuacji, w której nie powinni byli tego robić. Uważam, że ludzie, którzy wybierają miejsca przerastające ich doświadczenie, chcą w jakiś sposób poczuć się docenieni i uznani. Bardzo często nie zdają sobie sprawy z zagrożenia, gdyż wcześniej nie mieli do czynienia z taką dawką adrenaliny. Właśnie dlatego w miejscach obiektywnie rzecz biorąc prostych, zdarza się najwięcej wypadków. Trekking jest ze względu na tę nieostrozność i brak logistycznego planowania tras niebezpieczniejszy w naszych Polskich górach od samej wspinaczki, gdzie w grę wchodzi już nacisk na umiejętności. Z moich obserwacji wynika, że miejsca takie wybierane są ze względu na ich popularność i szeroko rozwiniętą reklamę. Stają się sposobem na spędzenie wakacji. A góry nim nie powinny być. Ich eksploatowanie powinno wynikać z innych pobudek; sportowych, bądz kierowanych prawdziwym zamiłowaniem połączonym z wiedzą. Podsumowując, sądzę, że problem leży po stronie nieświadomości ludzi. Dla kogoś, kto wychodzi w nie często i bierze czynny udział w świecie górskim te aspekty idą w parze z zamiarami; jednak, Ci którzy wychodzą pierwszy raz takiej wiedzy nie posiadają, dlatego ciężko ocenić ich zachowanie czy decyzje. Często są to decyzje tragiczne w konsekwencjach, jednak nie do końca wina leży po stronie tych ludzi. Wina leży po komercyjnej stronie gór i ogólnodostępnej reklamie, zachęcającej widokami, a mało mówiącej o prawdziwych trudnościach. Te trudności często są spłycane przez portale górskie, gdyż artykuły tam zamieszczane kierowane są bezpośrednio do ludzi JUŻ DZIAŁAJĄCYCH W TYM ŚWIECIE. Nie ma tam opisu problemów, z jakimi mogą zderzyć się początkujący.

  6. A mnie ciągle zastanawia jedno: dlaczego zdecydowana większość ludzi , którzy po raz pierwszy czy drugi przyjeżdżają w Tatry wybierają najtrudniejsze miejsca na wyjście nie mając pojęcia gdzie idą , czy dlatego , że słyszą tylko o popularnych miejscach traktując je jak miejsce w paru gdzie każdy może wyjść bez problemu ?
    Pragnę zaznaczyć, że nikogo w tym momencie nie osądzam ani nie oceniam . Może ktoś mi kiedyś to naświetli jak to jest. Chętnie posłucham i rozwinę wątek w razie potrzeby .Pozdróweczka Justynka !!!
    PS. Bardzo lubię czytać Twoje opisy i wrażenia bo nie są płytkie jak większość wpisów na FB

Skomentuj Skazana na gór dożywocie Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.