O tym, jak zostałam górskim naturystą i odkryłam technikę zastosowania Odgromu !

Na wszystkich diabli! Czasem mam ochotę spakować plecak i nikomu tego nie tłumacząc, wyjechać w góry. Dziś też, zdaje się, nastał kryzysowy dzień. Jakiś fantom za plecami.
A może to po prostu natręctwa na myśl o tym, że już ponad miesiąc żyję bez gór? W każdym razie, jakaś moc zawzięła się na mnie i próbuje udowodnić, że świat dolin nie jest przyjazny takim, jak ja.
Tułam się z kąta w kąt, zachłannie poszukując własnego cienia. Gdybym tylko mogła, na pal licho pognałabym w dziką przestrzeń, zaspokojoną ciszą. Tamta cisza przynajmniej jest ze mną oswojona. Tej, tutaj, nie znoszę. Czuję pod skórą, że coraz prędzej zbliża się dzień wyjazdu. Jeszcze nie wiem dokąd, ale na pewno w góry!

Jak zawsze w takiej chwili przeglądam tysiące albumów z wypraw. Pomyślałam sobie, że dziś opowiem Wam o jednym z bardziej humorystycznych wyjść.

Pamiętaj jednak, że za treść, którą tu zamieszczam i wszelkie pomysły, z których możesz skorzystać, narażając się na wiążące z tym konsekwencje, odpowiedzialności nie biorę! 🙂

Po długim dniu górskiej włóczęgi, zaszłam na wieczór do pewnej, znanej wszystkim włóczęgom, doliny. Wypadało przytulić jakiś ciepły kąt i przekoczować do rana, ale oczywiście, zachodząc tam bez uprzedzenia, na ciepły kąt liczyć nie można. Znając tę politykę, od lat przytulam parapet na zewnątrz, nie pytając nawet o miejsce w łóżku. Jakby nie było… większa frajda. Skoro łóżku mam w domu, podróżując, wolę dobre odmiany.
Tym razem przytuliłam ławki pod kosówką. Jak zwykle mruczały, utulając mnie do snu.
Rozłożyłam graty biwakowe, ale, żeby nie było, że ”na bezczelu”, zrobiłam to dopiero, gdy ostatnie światła w schronisku pogasły a ludzie ”dobrego serca”, pokładli się spać.
Zwinięta w precelek na twardym drewnie, pogapiłam się jeszcze przez dwie godziny na snujące się po nocnym niebie obłoki i nuciłam, jak to bywa w takie wieczory, SDM.
Zbudził mnie szelest pierwszych kroków ludzkich tuż o świcie, ale nie kwapiłam się do szybkiego wyjścia ze śpiwora. Poranek, chociaż słoneczny, był bardzo chłodny, a wszystko, łącznie ze mną i śpiworem, pokryte zimną rosą.
Po wypiciu gorącej herbaty z termosu i zajedzeniu głoda batonami energetycznymi, usiadłam na ulubionym parapecie, delektując się wstającym porankiem. Niebawem do doliny zaszli Aro, Miedzio i Tomek. Mieli robić w tym dniu Grań Fajek. Ja, bez większego pomysłu na siebie, wyczekiwałam, co też przyniesie mi dzień.
Znajomi zachęcili, bym poszła w tym samym kierunku, jednak postanowiłam podejść z nimi tylko nad staw, gdzie pogrążona w długiej, odosobnionej medytacji, obserwowałam , jak znikają w gęstwinach skał.
Po jakimś czasie zadzwonił Aro. Gdy usłyszałam w słuchawce : ”Justyna! Ale tu jest pięknie! Musisz to zobaczyć!” , nie myśląc długo, skoczyłam na równe nogi, rozejrzałam się dokoła i obrałam cel.
Na tatrzańską wydmę czaiłam się już od dłuższego czasu, ale zawsze kończyło się w innych miejscach. Tym razem wyglądała najatrakcyjniej z wszelkich miejsc, okalających dolinę, a kusiła przede wszystkim spokojem – świętym spokojem.
Ruszyłam żlebem w górę, czując za kołnierzem cichy powiew banknotów. Zaczęłam skrupulatnie przeliczać, ile ta zabawa będzie mnie kosztować. Przyjmując postawę konspiracyjną, buszowałam gąszczem kosodrzewiny, kłując przy okazji dupsko we wszystkich najbardziej unerwionych miejscach.
Żleb technicznie nie sprawiał mi kłopotów, ale, że z niego kilkakrotnie odbijałam na lewo i prawo, by swe niegodziwe poczynania  uchować przed czujnym okiem losu, na szczyt dotarłam zagmatwaną i przedziwną drogą. Przecież licho nie śpi 😉
Co więcej mogę dodać? No przeżyłam stany dzikiej ekscytacji, przedzierając się przez te pola kosodrzewiny, ślizgając portkami mokrą trawę, trzymając się rękami, brodą i językiem stromizny i czasami wisząc jedną nogą na kruszyznie, drugą grzęznąc w dołku.
O ile z ostatnich czerpałam wątpliwą przyjemność, o tyle zarośla zaskoczyły mnie smacznymi niespodziankami.
Spoglądałam na niebo, a to przybierało coraz to figlarniejszych chmur. Czyżby po południu miało rąbnąć burzą? No dobra, to trzeba przeanalizować sposoby zapobiegania porażeniu, sprzedane mi jakiś czas temu przez Ara.
Mianowicie, drodzy państwo, nie wiem, czy wiecie, ale podczas, gdy zastanie Was burza w górach, należy niezwłocznie wyjąć wcześniej przygotowany odgrom i w dodatku umieć go poprawnie zastosować. Do zestawu powinien być również dołączony uziom, dla bardziej zapobiegliwych. Zastanawiacie się pewnie, cóż to jest ten ODGROM? Nie wiecie? Ha! A ja wiem!
Odgrom składa się z trzech podstawowych elementów: drucika, kijka i mózgu operacyjnego całej akcji; wspinającego się człowieka. Należy długi, kilkumetrowy drut zamocować na końcu kija trekkingowego, przytroczonego do plecaka wybijokiem do góry.
Gdy nagle z nieba zaczynają sypać się siarczyste pioruny, wystarczy drugi koniec druta (uziom) spuścić luzno z plecaka, tak, by miał styczność ze skałą i już – cała filozofia. Skoro uziemia się instalacje, maszyny, czemu by nie uziemić… siebie w górach?
Generalnie, ładunek elektryczny ma spływać po odgromie do ziemi. Jako, że prąd wybiera drogę o najmniejszym oporze, a ponieważ metal mniejszy ma opór od ciała ludzkiego, to wybiera płynięcie przez metal, w tym wypadku – odgrom.
Dzięki temu piorun w nas nie trafi, a jeśli trafi, to przerobi jedynie na powidło.
Oczywiście, Justyna, jak to Justyna, zamiast dyskutować z przytoczoną teorią, podjęła próbę dania jej wiary.
Oczywiście, miała swoje teorie, wyczytane w wielu mądrych książkach. Miała też jeszcze jakąś część mózgu, wolną od rozczuleń nad naturą, która służyć powinna poprawnie w każdą pierwszą sobotę miesiąca. Ale chyba coś szwankowało…
Pomyślała jednak;  ten facio wspina się na te swoje Matterhorny, Domy de Mischabele inne… Pewnie wie więcej niż jakiś szarak z podkarpackiego!
Oczywiście, gdy tylko wywąchała rytmicznie pulsujący w gorącym powietrzu aromat szydery,  omal nie popełniła zbrodni gołymi rękoma.
Podejrzewam, że gdyby była to zima, spec od odgromów miałby już czekan wsadzony bardzo starannie w pewną zintegrowaną z żołądkiem część ciała.
Nie, mili Państwo. Justyna wcale nie grzeszy brakiem inteligencji. Po prostu czasem za bardzo wierzy w ludzi!
Obiecuję, że w tym roku przetestuję działanie Odgromu i podzielę się obszerną relacją na blogu. Gdybym jednak nagle przestała dla Was pisać i rozpłynęła się w powietrzu, znaczy, że przerobiło mnie na marmoladę! 🙂
Gdy tylko skończyłam przygotowania do Odgramiania i Uziemiania, ustawiłam się z aparatem, by uwiecznić wyjątkową chwilę swojej górskiej przygody.
Właśnie za tę niezakłóconą ciszę, za to odosobnienie, za możliwość obcowania z naturą  w czystej postaci, kocham przemierzanie nieznanych zakątków gór. Zakątków, na które nie czai się tłum ludzi. Zakątków opuszczonych. Zakątków magicznych.
Tutaj człowiek może na prawdę sobą.
Czując tę ujmującą wolność ciała i ducha, naszła mnie ochota wyzbycia się wszystkiego, co materialne, co przytłacza, od czego tak rozpaczliwie uciekam w dolinach. To przecież tak banalnie proste. Oczyścić się. Nic nie musieć. Wszystko móc. Wolność! Wolność! Cudowna wolność!
Warto podpieczętować ją jakimś małym szaleństwem. Podobno w życiu wszystkiego trzeba spróbować. Może by tak zostać naturystą górskim?
Paweł Czekalski – Niemanie – kliknij, warto…
”Kolejny przedmiot wyrzucam,  rozstaję się z kolejną rzeczą…
Mnie takie rzeczy leczą…że rzeczy oknem lecą a ściany pustką świecą…
Wyrzucam ubranie, ostatnie me manie, a teraz mnie w ciele bardzo, bardzo wiele…
Mniej mam i mniemam, że nie mam ja mienia
Mnie nie omamia mania mania mniemania
Ja mam imię a nie… nie mienienie się mianem
Ja manie mam na ”nie” a me imię – Niemanie…”
Ciekawi jesteście pewnie, jak zakończyła się moja przygoda. Otóż, nie prędko. Spędziłam w swej enklawie wolności kilka ładnych godzin, przeczesując oczyma każdy skrawek terenu. Próbowałam też wypatrzeć chłopaków na grani, ale chybiłam. Pewnie zamiast się wspinać, montowali odgromy, a ja głupia, uwierzyłam im na słowo, że tak wyłoili.
Szczyt jest zawiły orientacyjnie na zejściu, przez wzgląd na ilość różnych żlebów i żlebików, wyglądem nieszczególnie się różniących. Wpakowanie w niewłaściwy może skończyć się nieprzyjemnie. Dodatkowo, zalega tam masa ruchomych głazów, których na wszelki wypadek, lepiej nie dotykać.
Schodziłam zupełnie inną drogą, niż weszłam. A właściwie to przez połowę drogi, tłukłam tyłkiem po stromym, trawiasto-kamienistym podłożu, by za każdym razem, po dojechaniu nad mniejsze lub większe urwisko, odbijać trawersem żlebów i grzęd w lewo. Ale co tam! Radochę miałam jak niedzwiedz na widok padliny po wiosennych roztopach.
W ramach projektu ”Śmiej się z tych, którzy śmieją się z ciebie”, w schronisku ugościłam dowcipnisia magicznym eliksirem o smaku orzechowym.
Biedny, nie mógł ucelować kijkami w szlak. Potem zaś zgubił swoją piękną, długą, soczyście zieloną linę. Na moje nieszczęście, jakiś człowiek wielkiego serca, dojrzał linę i po półgodzinnej gonitwie za nami ciemnym gąszczem lasu, nieszczęsną linę oddał.
Drogi czytelniku, pamiętaj, by nigdy nie żartować z inteligencji kobiet chodzących po górach. Kobiety dłużne nie są!
Ze szczególnym pozdrowieniem dla Arka Kani , któremu z całego serca życzę sukcesów w montażu Ogromów Górskich. 😉

O tym, jak zakończył się proceder uziemiania opowiem Wam innym razem. Jak się to mawia; ”Co za dużo tonie zdrowo!” 😀

Ja już swój odgrom mam, a Ty, drogi czytelniku ?

8 Replies to “O tym, jak zostałam górskim naturystą i odkryłam technikę zastosowania Odgromu !”

Skomentuj Daniel S Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.