Ryzyko po to jest, żeby je minimalizować. Okres przejściowy i okres zimowy to wyjątkowo trudny i zdradliwy czas w górach o tak niebezpiecznym charakterze jak Tatry. Jest on niebezpieczny szczególnie dla osób początkujących, ale bywa także dla tych, którzy wpadli w rutynę.
Czas początku rozwijania pasji do zimowej turystyki czy taternictwa, jest niekiedy jak za duży łyk wody, którym można się zachłysnąć. Gdy zachłanność już opada i człowiek nabiera prawdziwego doświadczenia, widzi swoje błędy i wie, że nie powtórzyłby drugi raz takiej drogi, jaką przeszedł. Że niemal wszystko zrobiłby inaczej, by dojść do miejsca, w którym jest. Wie, że mógłby już nie żyć, a żyje nie dlatego, że wszystko umie i wie, ale dlatego że miał więcej farta, niż rozumu.
No to może zrobić coś, żeby przejść przez pierwsze lata tej pasji drogą rozsądku i ochrony życia?
To jest możliwe.
I wydaje mi się, że jakaś część tych osób, które mimo wieloletniego ogromnego doświadczenia, nadal żyją, bierze się stąd, że nie wybrali drogi na skróty, tylko po kolei, konsekwentnie, cierpliwie i z szacunkiem do życia, przyswajali tajniki tej niebezpiecznej pasji, pozostawiając sobie przestrzeń na podejmowanie ryzykowniejszych działań dopiero wtedy, gdy zdali na 6+ egzamin z wszystkich mniej ryzykownych.
Przede wszystkim, trzeba zacząć od słuchania się osób bardziej doświadczonych. Głosy tych osób niejednokrotnie uchroniły ludzi przed fatalnymi konsekwencjami, chociaż historia tatrzańska zna niestety więcej przypadków, w których takie głosy nie były przez amatorów turystyki zimowej brane pod uwagę i skończyło się to tragicznie.
Gdy Ci mówią; tam nie idź, nie leź sam jak nie umiesz, w trudne miejsca nie leź w towarzystwie niezaawansowanym, tam możesz ale tylko w taki a nie inny sposób, tylko tą a nie inną drogą, a jak leziesz sam to dopiero wtedy gdy doświadczenie pozwala Ci na taką znajomość gór i siebie, że na prawdę wiesz co robisz.
Tylko, kiedy nadchodzi moment, w którym można sobie powiedzieć, z ręką na sercu, że się wie, co się robi?
Dopiero wtedy, gdy ma się opanowane do perfekcji wszystkie podstawy i bez zarzutu porusza się już w sferze zaawansowanej.
Jeśli się nie ma sprzętu zimowego, nie wychodzi się zimą powyżej schronisk. Sprzęt zawsze powinien być obowiązkowo w plecaku, żeby w każdej chwili można go było wyjąć i użyć. Wszak na całym odcinku drogi może nie być potrzeby jego użycia, a zaledwie kilka metrów może okazać się zdradzieckie i to wystarczy, żeby zginąć, albo doprowadzić do cudzego wypadku.
Jeśli jest już zakupiony sprzęt zimowy, nadal niczego to nie zmienia. Prócz tego, że wydało się pieniądze i można zrobić sobie w nim fajne zdjęcie w górach.
Sprzęt nie jest przydatny, jeśli właściciel nie potrafi z niego prawidłowo w każdej sytuacji i w każdym terenie skorzystać.
To tak jakby kupić sobie wypasiony odrzutowiec, nie mając podstaw pilotażu.
Zatem, w parze z zakupem sprzętu powinna pójść pilna nauka jego obsługi pod okiem osoby doświadczonej, nigdy samodzielnie.
To właśnie w tym momencie do głowy wchodzą pierwsze nawyki. Jeśli już te pierwsze będą niepoprawne, w przyszłości wypadek murowany. Wtedy to tylko kwestia, jak długo będzie trwał fart.
Możliwości sprzętu zimowego są ogromne, ale nigdy nie będą stuprocentowym gwarantem bezpieczeństwa, nawet dla profesjonalisty. Licz się z tym.
Czekan nie służy tylko do podpierania się (choć też), ani do trzymania w ręku na spacerze po dolinie, ani do niechlujnego mocowowania ostrzem do góry, żeby wybić komuś oko.
To narzędzie służy przede wszystkim do szybkiej reakcji wyhamowania podczas upadku z wysokości po śnieżnym polu. Jeśli masz wprawę, w większości takich wypadków, jesteś w stanie zareagować błyskawicznie i uratować sobie życie. Jednak nie zawsze to jest możliwe!
I nigdy zawsze możliwe nie będzie!
Jeśli nie wiesz o czym mówię, a chcesz w przyszłości realizować taką pasję jak zimowe Tatry, to pierwszym krokiem dla Ciebie jest zapisanie się na kurs zimowy, lub poproszenie jakiegoś znajomego taternika o pomoc w nauce tych wcale niełatwych czynności. A potem ćwiczenie, ćwiczenie i jeszcze raz ćwiczenie.
(Pamiętaj, że zrobienie kursu nadal nie zmienia niczego, jeśli nie masz praktyki z doświadczonymi ludźmi, ćwiczeń i potrzeby ciągłego doskonalenia umiejętności. Tam Ci tylko przekażą totalnie podstawową wiedzę – a więc niewystarczającą do tego, by mówić o jakimkolwiek nabytym przez Ciebie doświadczeniu.).
Zimowy kurs nie jest obowiązkiem, ale jest najlepszym rozwiązaniem dla tych osób, które nie mają w swoim otoczeniu doświadczonych zimowo ludzi, którzy mogą im pomóc zrobić pierwszy krok, rozwinąć skrzydła, wziąć pod swoją opiekę w górach.
Stara dobra metoda rzecze, że wszelkie nabyte umiejętności powinno się odświeżać na początku każdego sezonu i regularnie ćwiczyć. Ćwiczyć przynajmniej raz w roku należy np. pozorowany upadek z wysokości. WYŁĄCZNIE w towarzystwie doświadczonych osób, w bezpiecznym miejscu. Może to być nawet stroma górka pod domem, albo, jeśli takiej nie masz – niższe góry, lub nadające się do tego obszary Tatr. Dobrym rozwiązaniem jest np. ćwiczenie w Dolinie Pięciu Stawów, nieopodal schroniska jest małe wzniesienie, trzy-cztery dni ćwiczeń i można się trochę naumieć. Rzecz przydatna nie tylko na szczytach typu Rysy, ale niejednokrotnie przy fatalnych warunkach śniegowo-lodowych, nawet na takim z pozoru prościutkim podejściu jak próg do Pięciu Stawów, gdzie wielokrotnie można zaobserwować turystów fikołkujących w dół – i na szczęście, z uwagi na specyfikę terenu – najczęściej zatrzymujących się w najbliższej kosodrzewinie, albo – na nieszczęście – pod nogami innych podchodzących.
Gdyby mieli czekan w ręku, gdy warunki są koniecznie do jego użycia, do takich sytuacji dochodziłoby o wiele rzadziej.
Jeśli nie znasz pełnych możliwości jakie daje Ci Twój sprzęt,
nie masz w jednym małym palcu wyćwiczonych takich podstaw jak hamowanie czekanem przy pozorowanym upadku stromym zboczem w różnych pozycjach; szczególnie tych najtrudniejszych jak np. upadek głową w dół na plecach ,
jeśli nie masz wyszlifowanych wszystkich pozycji poruszania się w rakach – dostosowanych do formy terenu,
rzetelnej wiedzy na temat sposobu działania lawin i desek śnieżnych,
wiedzy na temat poprawnego zakładania śladu w danym terenie,
umiejętności oceny wpływu temperatury, kierunku i siły wiatru i innych czynników atmosferycznych w danym dniu na dany obszar gór z rozróżnieniem na poszczególne strony stoków,
szerokiej wiedzy na temat warstw śniegu, depozytów śnieżnych i umiejętności indywidualnej analizy pokrywy śnieżnej dla danego terenu,
wiedzy jak czytać, rozumieć i przekładać na dany teren stopień zagrożenia lawinowego, wiedzy jak przetrwać nieplanowaną noc w górach w trudnych warunkach, wiedzy jak udzielić pierwszej pomocy… –
zacznij od nauki.
Nie ucz się z internetu, bo internet nie wie, że lawina potrafi, jak przysłowie rzecze, zapierdzielać pod górę. Internet Ci nie powie jakie jest prawdopodobieństwo, że zginiesz, jeśli wejdziesz w obszar zagrożony lawinowo. Kolega czy koleżanka, którzy zaliczyli raptem kilka wycieczek zimowych też Ci tego nie powiedzą, choć prawdopodobieństwo, że będą myśleli, że mogą Cię instruować, będzie wysokie.
TYLKO osoby z dużym stażem i ogromem rozsądku są w stanie bezpiecznie poprowadzić Cię na początku tej drogi. Może to być wynajęty toprowiec, instruktor, albo ktoś znajomy kto „zjadł zęby na górach” , posiada rzetelną wiedzę i dużą praktykę i jest w stanie Ci ją przekazać w poprawny sposób, bez uszczerbku dla Twojego zdrowia i życia.
Takim osobom nie będzie zależało na szybkim zrobieniu z Ciebie wspinacza, żeby mieć z kim iść w trudny teren. Będzie im zależało przede wszystkim na Twoim zdrowiu, życiu i tym, żebyś mógł rozwijać swoją pasję i cieszyć się nią długie lata.
Nie masz powodów, by stawiać swoje ego powyżej czyjejś wiedzy. Masz za to wszelkie powody, żeby się posłuchać kogoś kto życzy Ci dobrze, żyć i osiągać w przyszłości własne sukcesy.
W Tatry latem, owszem, można sobie pójść nawet z ciocią z Zamościa i wujkiem z Kędzierzyna, którzy na co dzień nie mają za wiele z Tatrami wspólnego – pod warunkiem wybrania trasy adekwatnej dla początkujących turystów.
Ale w Tatry zimą wyłącznie z osobą doświadczoną i taką, po której widać konkretną wiedzę, a nie przechwałki na temat wiedzy. Weryfikujcie doświadczenie waszych towarzyszy. Jeśli nie macie pewności, to nie bójcie się zapytać o zdjęcia z 10 wybranych zimowych szczytów tatrzańskich, o drogę jaką przebyli a która zaprowadziła ich do takiej, nie innej znajomości gór.
Nie wierzcie na słowo wszystkim, którzy są ładnie ubrani i mają na nogach raki, a w ręku czekan, i twierdzą, że łoją szczyty z zapartym tchem, bo to jeszcze wcale nie świadczy, że wiedzą co robią.
A gdy już jesteście pewni, że rzeczywiście na trudnych szczytach zimą byli i na rzeczy się znają, to poobserwujcie, czy zachowanie tych osób jest adekwatne do tak niebezpiecznej pasji, czy jest to człowiek konkretny, krytyczny i czujny, czy lekkoduch lekceważący niebezpieczeństwa i wizualizujący sobie jak wspaniale byłoby zginąć w górach.
Zaiste, wspaniale.
Ale daleko z kimś, kogo ambicją jest zginąć w górach, nie zajedziesz.
Kolejna rzecz. Ludzie… gdzie z tymi małymi dziećmi leziecie?
Jak nie masz doświadczenia, sam siebie nie jesteś pewien, to czemu to dziecko targasz na siłę po śniegu do góry, w miejsca potencjalnie niebezpieczne?
A dziecko ci płacze, nie chce, boi się, wie że to nie dla niego, bo jest mądrzejsze od Ciebie.
Wiem! Obiecałeś maluchowi, że u góry wyjmiecie jabłuszko do zjeżdżania.
A potem spotkasz na szlaku kogoś, kto Ci się popuka do głowy i skomentuje głośno Twoją nieodpowiedzialność, a Ty się będziesz dziwić.
Chcesz dzieciaka zabrać na jabłuszko? To weźże go na górkę na Głodówce albo tor saneczkowy. Wokół Zakopanego nie brakuje gór na jabłuszka.
Tatry to nie jest miejsce na sprawdzanie umiejętności dziecka w hamowaniu na stromym, przepaścistym zboczu.
Z dzieckiem zimą to do schroniska na szarlotkę! Rączki zagrzać. Przytulić.
Wszędzie wyżej dopiero wtedy, gdy wiesz co robisz a więc masz lata zaawansowanej praktyki za sobą, albo jeśli nie masz, to z instruktorem. Zapłać temu instruktorowi, jak sam nie umiesz.
To dziecko. Jego życie liczy się bardziej niż Twoje ambicje i zaoszczędzony grosz w kieszeni.
Liczysz, że TOPR was sprowadzi?
A co, jeśli będzie za późno na pomoc TOPRu?
Następna sprawa. Panowie z TOPRu nie potrzebują Twoich współczująch komentarzy. Oni sami zdecydowali się na służbę drugiemu człowiekowi, w górach które są ich pasją i gdy już dochodzi do wypadku, niezależnie od okoliczności, idą i ratują, i nie potrzebują do tego Twojego pozwolenia. Będą ratować czy się to Tobie podoba, czy nie. Bo ochrona życia nie polega tylko na minimalizowaniu ryzyka wypadku, ale również na interweniowaniu do wypadków, w których nie udało się tego ryzyka zminimalizować.
Jeśli w górach zginie ktoś z Twoich bliskich też będziesz taki odważny w internecie w pisaniu tych wszystkich ohydnych rzeczy o tym, jak TOPRowcy powinni zostawić ciało do wiosny, albo w ogóle nie ratować tych, którym zabrakło oleju w głowie, a zamiast tego zacząć sobie wybierać kogo warto ratować, a kogo trochę mniej?
Każde życie warto ratować!
Nawet pijanego, który utknął przy 3 lawinowej, -10 C, w zakazanej zimą Żandarmerii, w adidasach, podciął lawinę i spowodował czyjąś śmierć.
To też jest życie. I jeśli jest możliwość uratowania takiego życia, to się ratuje. Skoro toprowcy nie wybierają kogo ratować, a kogo nie, to ty tym bardziej nie masz takiego prawa, aby dyktować ratownikom swoje warunki.
Od doświadczonego człowieka zawsze usłyszycie, że góry są groźne. Taki nigdy Ci nie powie, że gdziekolwiek poleziesz, dasz radę.
Taki zawsze najpierw Ci powie, że w trudnym terenie możesz zginąć, a dopiero potem co należy zrobić, żeby jednak nie zginąć.
Zaś ludzie niedoświadczeni cechują się nadmiernym, naiwnym optymizmem i lekceważeniem niebezpieczeństw, bo nie zdają sobie sprawy jakie pułapki i w którym miejscu zastawiła natura. To normalne być niedoświadczonym, ale nie jest normalnym lekceważyć swoje życie.
Najprawdopodobniej nie przeżyli jeszcze żadnej bardzo niebezpiecznej sytuacji, a jeśli przeżyli to o jedną za mało, by wyciągnąć wnioski.
Przed Tobą na popularnym, z pozoru łatwym szlaku, może pójść nawet 50 osób. Wszystkie te osoby mogą nie wiedzieć, co robią. A na technicznie łatwych szlakach, także występuje zagrożenie, np. lawinowe. Przykładem jest szlak do Morskiego Oka, czy szlak Roztoką do Pięciu Stawów. To, że oni idą, wcale nie musi oznaczać, że jest to bezpieczna decyzja, gdy warunki lawinowe są dramatyczne. Zawsze można znaleźć inne, bezpieczniejsze miejsce, niż akurat to, które w danej chwili jest najbardziej zagrożone.
Sugeruj się swoją wiedzą, a nie wiedzą nieznanych ci osób. A więc w pierwszej kolejności zadbaj o to, by tę wiedzę mieć.
Szlaki położone wysoko, są dodatkowo niebezpieczne ze względu na ludzkie obciążenie pokrywy śnieżnej, operujący wiatr, depozyty śnieżne. Jeśli idzie dużo ludzi, tym niebezpieczniej przy znacznym zagrożeniu lawinowym.
Przykładem jest podejście na Ornak, Świnicką Przełęcz, czy nawet Grzesia! Wszędzie może zejść lawina, jeśli tylko jest do tego odpowiednia pokrywa śnieżna i się jej w tym pomoże. Lawina nie wie, że nie może zejść, bo Ty teraz idziesz.
Dużym zagrożeniem zarówno lawinowym, jak i tym dotyczącym poślizgnięć, jest niepoprawne założenie śladu. Czasami włosy się jeżą na głowie, gdy grupy idą w trudnym lub stromym terenie wydeptanym śladem, który założył ktoś, kto nie ma o tym pojęcia.
Co w takiej sytuacji?
A no, znowu wiedza.
Jak się włoży trochę wysiłku w nauczenie się prawidłowości terenu i pokrywy śnieżnej, a potem spędzi trochę czasu w górach na obserwacji tych zależności, to można się zorientować w porę, że coś jest nie tak ze śladem po którym przeszło już te 50 osób i można założyć swój własny, bezpieczniejszy wariant przejścia. Nie oznacza to, że tamte osoby zginą, bo od razu zejdzie lawina, ale oznacza to, że Ty już wiesz, co jest prawidłowe, a co nie, a więc jesteś na dobrej drodze do minimalizowania ryzyka.
Jak w ruchu ulicznym (ograniczone zaufanie). W pełni ufajcie tylko sobie i swojemu partnerowi z którym poruszacie się w takim terenie i którego świadomie wybraliście na górskiego partnera. To pełne zaufanie jest konieczne żeby było bezpiecznie, ale nie powinno być skierowane ślepo na niewłaściwe osoby.
Osoba najbardziej doświadczona powinna być osobą decyzyjną w zespole, ale cały zespół powinien komunikować się ze sobą i omawiać wszystkie za i przeciw. To żadna ujma posłuchać się. Ani to żadna ujma powiedzieć: „boję się iść dalej”, „nie jestem pewien, czy decyzja którą teraz podejmujemy jest właściwa”.
To żadna ujma zawrócić.
To żadna ujma stwierdzić, „nie dam rady”.
Mądry człowiek zawsze Cię w takiej sytuacji zrozumie.
Niedopuszczalne, co można zrobić zimą w górach to zostawić słabsze ogniwa w trudnym terenie po to tylko, żeby sobie wejść na szczyt.
Jak do szczytu pozostało 10 minut, teren jest bezpieczny, warunki na to pozwalają, a osoba czekająca jest na tyle wprawiona górsko, że nie zrobi sobie krzywdy przez te 10-15 minut i sama z własnej – nieprzymuszonej Twoją presją – woli chce zrobić sobie przerwę na odpoczynek po to żeby Tobie dać możliwość dokończenia wejścia, to okej.
Ale jak można zostawić człowieka w połowie drogi na szczyt, w niebezpiecznym terenie, w fatalnych warunkach? Dlatego, że radzi sobie gorzej? Dlatego, że utracił siły? Dlatego, że ambicje przysłaniają podstawowy instynkt samozachowawczy?
A co, jeśli podczas Twojego bohaterskiego wejścia, wydarzy się wypadek, bo ta niedoświadczona osoba dostanie np. ataku paniki i podejmie jakieś irracjonalne decyzje?
Wyjście zespołowe w góry to odpowiedzialność; jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
Albo idziecie razem, razem się trzymacie i razem się wycofujecie, jeśli coś idzie nie tak, albo nie idźcie wcale.
Problemem jest również zgubne poczucie bezpieczeństwa w grupie. Otóż, czasami bywa, że człowiek bardziej jest bezpieczny w Tatrach zimą, gdy idzie w pojedynkę ale ma stosowną czujność i umiejętności, niż gdy idzie w grupie, w której tzw. lider, czyli najsilniejszy zawodnik ma parcie na szczyt za wszelką cenę i nie liczy się z możliwościami pozostałych osób.
Teoretycznie mówi się, co zresztą jest prawdą, że bezpieczniej iść z kimś. Ale, gdy mamy do czynienia z takimi skrajnościami, nie mam żadnych wątpliwości, że doświadczony człowiek lepiej poradzi sobie w górach sam, niż z grupą osób, których zachowanie pozostawia wiele do rzeczenia.
Pamiętaj.
Osoba doświadczona nie jest nieomylna, ale z pewnością bardziej czujna, szybciej wychwytująca ryzyko. Taka osoba też może popełnić fatalny błąd, a nawet zginąć w kuriozalny sposób, ale jest to mniejsze prawdopodobieństwo, niż, że błąd popełni człowiek niedoświadczony.
Kolejnym i najgorszym z możliwych czynnikiem śmierci w górach jest brawura.
Brawura oznacza chęć popisania się odwagą.
Są dwa typy ludzi postępujących brawurowo; jedni chcą popisać się przed ludźmi, drudzy chcą popisać się przed samym sobą.
Brawura zabrała wiele żyć. Jest najczęstrzą przyczyną wypadków zaraz obok wypadków spowodowanych przez brak sprzętu lub umiejętności jego obsługi.
Człowiek charakteryzujący się brawurowym podejściem do gór, nie liczy się z zagrożeniami, choć najczęściej jest ich świadomy i doskonale przestudiował wszystko, co może się stać, ale właśnie ta potrzeba udowodnienia, że wcale się nie stanie, powoduje, że decyduje się on na niemądre decyzje. Przykładów takich możnaby dużo wymieniać, gdyż ostatnie lata w Tatrach zebrały pod tym względem straszne żniwo.
Ale właśnie, czy tylko niedoświadczony człowiek ma szansę na zakończenie swojego życia w górach? No nie!
Jeśli masz sprzęt, masz doświadczenie, za Tobą 10 albo 20 intensywnych sezonów, to nie zapominaj, że góry nie wiedzą o tym, że jesteś nieśmiertelny. Niech nie gubi Cię rutyna, ani niepotrzebne ryzykanctwo w sytuacjach, w których można znaleźć bezpieczniejsze rozwiązanie.
A przecież potrafisz je znaleźć, bo już umiesz w góry.
To czujność jest siłą!
Skoro masz doświadczenie, nie wzięło się ono znikąd. Na pewno otarłeś się o niebezpieczne sytuacje i podjąłeś wtedy najlepsze możliwe decyzje, dlatego dziś żyjesz. Jeśli się nie otarłeś o niebezpieczne sytuacje, to jeszcze nie wiesz wszystkiego o górach.
Doświadczenie to nie jest sucha wiedza połączona z podłożem śnieżno-lodowym w idealnych warunkach, ani nawet lata ostrożnego podchodzenia na 3 wybrane, znane na pamięć szczyty. Doświadczenie to suma dobrych, złych i bardzo złych sytuacji, przede wszystkim w trudnych lub wręcz najgorszych warunkach, często w nowym terenie. Warunkach, w które nie wpakowałeś się z braku rozsądku, ale – jak to w górach – nie dało się przewidzieć zawsze wszystkiego. A czasami, zwyczajnie dlatego, że nadszedł czas na przejście lewel dalej i chciałeś nauczyć się poruszania w trudniejszych, ale przewidywalnych warunkach, żeby w razie czarnej godziny umieć je w przyszłości przełożyć na sytuacje nieprzewidywalne i sobie z nimi poradzić. Jeśli to doświadczenie zdobywałeś w sposób mądry i przemyślany – tak trzymaj!
Nie można mówić o doświadczeniu, jeśli widziało się zimą w górach tylko słońce, obłoczki i 1kę lawinową. Doświadczenie górskie to suma wniosków wyciągniętych z lat praktyki w trudnym terenie, ale praktyki z dobrymi nawykami u podstaw, rozsądnej, mądrej i nastawionej konsekwentnie na ratowanie życia, a nie parcie za wszelką cenę o dwa kroki za daleko.
I teraz się pozłościcie na mnie pewnie, ale trudno.
Zima nie jest dla każdego.
Nie każdy szczyt jest dla każdego.
W ogóle góry nie są dla każdego.
Wiem, że chcielibyśmy wszyscy takiej romantycznej narracji. Sama kiedyś taką miałam. Ale kurde, regularne czarne serie śmierci w Tatrach dobitnie pokazują, że romantyczna narracja nie wystarcza, by przeżyć w górach.
Góry są dla ludzi, którzy mimo pięknego romantyzmu, potrafią się wycofać, którzy nie pchają się w najgorszy możliwy teren przy warunkach nieadekwatnych do możliwości, którzy nie zastępują miłości do gór bezmyślnym ryzykanctwem.
Jeśli nie jesteś posiadaczem tych cech, to góry są jak najbardziej dla Ciebie, niezależnie od tego na jakim etapie rozwijania swojej pasji jesteś.
Góry nie wybaczają błędów.
Ale żaden człowiek nie jest od nich wolny.
Błędy są wpisane w naturę ludzką.
Jak więc znaleźć złoty środek?
MINIMALIZOWAĆ RYZYKO.
Robić w każdej sytuacji wszystko co możliwe, aby nawet trudne, wymagające i bardziej ryzykowne działania w Tatrach, nie były motywowane brawurą, chęcią zaistnienia, udowodnienia sobie nieśmiertelności i odwagi.
W górach ginęli, giną i będą ginąć ludzie. Ale jednak czym innym jest zginąć przez splot czynników na które nie ma się wpływu, albo w wyniku błędu i ryzyka wpisanego w tę pasję, a co innego jest zginąć tylko dlatego, że nie postępuje się rozsądnie, że nie włożyło się odpowiedniej pracy w doskonalenie siebie i swoich górskich nawyków.
Co innego jest zginąć przez drogę na skróty, a co innego jest ponieść śmierć na wskutek rzeczywiście pechowego wypadku, w którym zrobiło się dużo aby zminimalizować ryzyko, ale, mimo doświadczenia, to nie wystarczyło.
Bo i tak się zdarza.
Podejmowanie ryzyka w górach jest wpisane w charakter tej pasji.
Nie da się chodzić czy wspinać w górach, nie podejmując żadnego ryzyka.
Góry wszak są na wieki z nim złączone.
Ale ryzyko powinno być analizowane i podejmowane wyłącznie w oparciu o realne, a nie wyimaginowane możliwości.
Tylko wtedy, gdy idzie to w parze z odpowiedzialnością i przygotowaniem, można być zwariowanym, robić piękne rzeczy i jednocześnie chronić swoje życie.
Właśnie to jest minimalizowaniem ryzyka.
Nadchodzi okres zimowy. Warunki już od dawna w wysokich partiach Tatr są zimowe. Tylko w ciągu ostatnich 9 dni 9 ofiar śmiertelnych.
Nie wszystkie, ale niektóre z tych wypadków i wielu wypadków ostatnich lat, skłaniają do bardzo poważnej refleksji.
Do refleksji skłaniają notoryczne apele Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Nikt z nas nie zdoła przewidzieć wszystkiego, ale unikajmy śmierci tu, gdzie można jej uniknąć.
Szanujmy swoje życie i zdrowie.
Bądźmy wariatami, ale myślącymi.
Do odrzutowca wsiadajmy dopiero wtedy, gdy mamy już odpowiednie przygotowanie pilotażowe.
Jak nie mamy, to polatajmy sobie paralotnią – też bedzie fajnie.
Proszę, dbajcie o siebie.
Życzę nam bezpieczeństwa w górach i czerpania prawdziwej radości z tej przepięknej pasji, którą – szczęściarzami jesteśmy – nadal możemy realizować.
Fajny tekst mądrze napisany chociaż mam takie wrażenie że osoby które najbardziej powinny z tego skorzystać nie przebrną przez niego bo będzie dla nich za długi 😉. Sam pare tych błędów popełniłem na początku swojej górskiej przygody a teraz mimo mojego zdecydowanie większego doświadczenia siedzę w domu na l4 bo uległem wypadkowi taternickiemu podczas wspinaczki w Tatrach. Ale tak jak napisałaś trzeba wiedzieć jakie podejmujemy ryzyko i starać sie je maksymalnie minimalizować do akceptowalnego dla nas limitu (bo każdy z nas będzie miał ten limit w innym miejscu, zwłaszcza wspinacz bo tutaj te ryzyko mocno sie przesuwa). Problem jest też z tym że Góry są jak narkotyk i chcemy bywać w nich coraz więcej a to wpływa na statystykę że w końcu sie spotkamy z tym wypadkiem pośrednio albo bez…. (Troszkę odszedłem od tematu…)ale tak jak napisałaś trzeba sie szkolić mieć sporo pokory w sobie i chować swoje ego do kieszenie jeśli sie je ma zbyt duże. Bo życie jest piękne wiec warto sie nim cieszyć jak najdłużej !